Nie każ mi myśleć
Podstawowym celem istnienia stron internetowych jest czytelna prezentacja i łatwy dostęp do treści, interesujących dla określonej grupy odbiorców — niezależnie od tego, czy jest to strona firmowa, Wikipedia, wyszukiwarka internetowa, bądź rozbudowana aplikacja do rezerwacji pokojów hotelowych. Choć w każdym z tych przykładów zastosowane mechanizmy powinny być dopasowane do rodzajów treści i skutecznie odpowiadać na oczekiwania użytkowników — nie sposób nie zauważyć podobieństwa między różnymi typami stron publikowanych w internecie.
Rozwiązania, z którymi spotykamy się obecnie na stronach internetowych, są stosunkowo dobrze przetestowane i bezpieczne — łatwo przewidzieć ich wygląd i zachowanie na różnych urządzeniach, a użytkownicy wiedzą jak skorzystać z obiektów widocznych na ekranie.
Tym samym inwestowanie w nowatorskie i oryginalne rozwiązania jest obarczone ryzykiem: łatwo wyobrazić sobie scenariusz, w którym potencjalni klienci gubią się na stronie lub nie rozumieją zastosowanych mechanizmów. Opracowanie nowatorskiej oprawy — jeżeli nie jest tylko sztuką dla sztuki — jest czasochłonne i kosztowne. Rozsądnie i opłacalnie jest więc opierać się na sprawdzonych rozwiązaniach, przy których odbiorcy nie muszą zbyt wiele myśleć.
W tramwaju, kawiarni, przy biurku i na drzwiach lodówki
Strony responsywne zagościły na dobre i najwyraźniej nigdzie się nie wybierają. Docelowo zmierzamy do sytuacji, w której treści publikowane w internecie będą zawsze dostępne, niezależnie od posiadanego sprzętu.
Responsywność nie jest już jedynie miarą wielkości ekranu telefonu, tabletu i komputera stacjonarnego, ale raczej filozofią projektowania u podstaw której leży dostępność.
W praktyce oznacza to, że zawartość strony internetowej powinna być łatwo osiągalna nie tylko dla ekranu, ale także dla różnego rodzaju robotów indeksujących i agregujących treści, czytników ekranowych (tak, osoby niewidome również korzystają z internetu) oraz innych aplikacji, które komunikują się między sobą, wykorzystując dane z pominięciem całej warstwy prezentacji, którą my ludzie odbieramy zmysłem wzroku.
Dostępność z roku na rok zyskuje na wartości za sprawą upowszechniania się sztucznej inteligencji oraz asystentów głosowych, które w swojej ofercie ma choćby Google, Apple czy Amazon.
W Polsce popularność asystentów jest jeszcze niewielka i dla „dziadków internetu” (czyli pokolenia 30+) nie do końca zrozumiała, ale wystarczy spojrzeć, w jaki sposób do rozwiązywania zadań domowych podchodzą choćby uczniowie szkół podstawowych, aby uświadomić sobie kierunek i wagę nadchodzących zmian.
Klikanie czy naciskanie w ekran będą coraz bardziej passe i na nic zda się projektowany z pietyzmem slider, efekt paralaksy w tle czy kakofonia rozpraszających użytkownika animacji.
Również dynamicznie zmieniający się rynek urządzeń dotykowych, smart i wearables ma wpływ na standaryzację stron internetowych i innych rozwiązań natury UI/UX. Ciekawostką są choćby smartwatche, inteligentne lodówki czy smartfony typu foldable i posiadające wiele ekranów. Na wszystkich tych urządzeniach — o niestandardowych ekranach i bardzo różnych interfejsach, jak i dysponujących różną mocą obliczeniową — powinna istnieć możliwość dotarcia do treści strony internetowej.
Łatwo, łatwiej, samodzielnie
Coraz więcej technologii webowych może pochwalić się przyjaznymi interfejsami nie tylko dla użytkowników końcowych, ale także dla administratorów i redaktorów, którzy dbają o zawartość stron.
Na przestrzeni ostatnich lat zarówno zarządzanie treścią stało się łatwiejsze, jak i tworzenie coraz bardziej rozbudowanych stron internetowych. W internecie roi się od kreatorów stron, a dla bardziej zaawansowanych użytkowników, firmy hostingowe udostępniają autoinstalatory, które za pomocą kilku kliknięć instalują i wykonują podstawową konfigurację popularnych systemów zarządzania treścią jak WordPress, Joomla! itp. Z tego miejsca właściciele dostają rozbudowane bazy darmowych motywów graficznych oraz wtyczek rozszerzających funkcjonalności systemów zainstalowanych przez hosting.
Również edytory wizualne wbudowane w systemy zarządzania treścią stają się coraz potężniejsze i prostsze w obsłudze. Przykładowo, począwszy od wersji 5.0, najpopularniejszy, darmowy CMS na świecie — WordPress — doczekał się nowoczesnego edytora Gutenberg, który działa na podstawie filozofii bloków — bardzo podobną do koncepcji komponentów — znanej z nowoczesnych bibliotek programistycznych służących do budowy rozbudowanych aplikacji webowych (np. React, Vue, Angular). Gutenberg, choć w obecnej wersji jest jedynie edytorem zawartości, zmierza w kierunku pełnej edycji stron, łącznie z treściami dynamicznymi i powtarzalnymi, jak nagłówki i stopki — a to wszystko bez konieczności pisania kodu.
Łatwość obsługi ma jednak tę cechę, że ilość dostępnych funkcji, przełączników, zmiennych, innymi słowy — wszystkiego, co w panelu widzi użytkownik — powinna być zminimalizowana i zarówno powtarzalna, jak i przewidywalna dla użytkownika. W innym wypadku ciężko mówić o łatwości obsługi.
Czynienie rzeczy łatwymi w obsłudze sprzyja standaryzacji i ujednolicaniu. Autorzy kreatorów stron zdają sobie sprawę, że ich narzędzie, aby było skuteczne i konkurencyjne, powinno oferować odpowiednią elastyczność — ani zbyt dużą, ani zbyt małą.
Ludzie znani są z tego, że w swojej kreatywności potrafią zepsuć wszystko. Niesamowitym wyzwaniem jest więc zaprojektowanie takiego edytora stron internetowych, który ograniczy prawdopodobieństwo zepsucia profesjonalnie zaprojektowanych układów treści np. poprzez umieszczenie zbyt dużej ilości materiałów w obszarach do tego nieprzeznaczonych.
Ekonomia
Podobno nawet najmniejszy biznes nie może dzisiaj istnieć bez strony internetowej. Z tym zdaniem można polemizować i w dobie rozbudowanych usług typu Google Maps bądź stron Facebooka, strony-wizytówki zrobione tylko po to, aby były, mają coraz mniej sensu.
Niemniej, w sieci znajdziemy mnóstwo ofert na tanie strony internetowe, których całkowity koszt nie przekracza tysiąca złotych wraz z domeną i usługą hostingową. Choć w takich ofertach ukryte są pułapki, za które klientom przychodzi zapłacić po czasie (np. dlatego, że pozornie zabierają z klienta obowiązki związane z obsługą domeny i hostingu, ale odbierają mu ich własność), wiele osób decyduje się na zakup taniej strony internetowej.
Wykonawcy, oferujący swoje usługi po preferencyjnych stawkach, nie mogą pozwolić sobie na długie godziny planowania i projektowania — zamiast tego korzystają z gotowych modułów, motywów i szablonów treści, co pozwala zaoszczędzić im czas i sprzedawać tanio.
Co ciekawe, po drugiej stronie internetu, zdominowanej przez olbrzymie serwisy, za którymi stoją megakorporacje IT, standaryzacja napędzana ekonomią i dostępnością do usług ma się równie dobrze. Wprawdzie nikt nie rozwija Facebooka, Amazona czy usług Google korzystając z edytorów treści, którymi buduje się internet małych i średnich przedsiębiorstw, ale ekonomia skali sprzyja technologiom takim jak React, które z kolei opierają się między innymi o łatwe do powielania komponenty (komponenty są jak mikroprogramy, które można umieszczać w różnych częściach aplikacji albo nawet wykorzystywać w różnych aplikacjach tego samego producenta) zaprojektowane na podstawie zdefiniowanej wcześniej stylistyki i języka wizualnego. Stąd już tylko krok do ujednolicenia wyglądu i sposobu działania całego ekosystemu aplikacji.
Konsekwencje
Celem tego tekstu nie jest dokonanie oceny, ale próba rozłożenia problemu na kilka części składowych, co może pomóc w lepszym zrozumieniu, dlaczego strony internetowe na początku drugiego dziesięciolecia XXI wieku wyglądają w taki, a nie inny sposób. Problem jest skomplikowany i trudno dokonać syntezy w kilku paragrafach, a tym bardziej rzetelnie ocenić.
Strony internetowe — zarówno te małe, jak i w postaci dużych i rozbudowanych serwisów — wydają się przenosić ciężar na łatwość obsługi i dostępność do treści. „Internet” najwyraźniej dojrzał do tego, że efekty wizualne nie oferują wiele w zamian oprócz chwilowego zachwytu wąskiej grupy odbiorców (a może po prostu jesteśmy tym już wystarczająco nasyceni).
W dalszym ciągu wszystko przyspiesza — 5G jest tuż za rogiem, a smartfony oferujące ponad 10 GB pamięci operacyjnej są w zasięgu coraz większej grupy konsumentów. Jednocześnie, mając do dyspozycji coraz nowsze i szybsze technologie, skraca się czas, jaki chcemy poświęcić na szukanie i przyswajanie informacji. Wydaje się więc, że interfejsy będą zmierzać do minimalizacji, a wybór użytkownika będzie miał coraz mniejsze znaczenie — uczenie maszynowe i sztuczna inteligencja z coraz większą skutecznością podpowiedzą nam, czego szukamy — bez wizyty na stronie internetowej, klikania, czytania i przeglądania.
Być może obserwowane zmiany zaprowadzą nas do punktu w postaci interfejsu zero. Kiedy to nastąpi — pewnie nieprędko (chociaż, kto wie).